Największa turystyczna miejscowość na północy Teneryfy. Zaczynamy tutaj, ponieważ w tej części wyspy jest najwięcej winnic. To z powodu wspomnianego wcześniej wilgotniejszego klimatu.
Główna aleja miasta obrośnięta jest betonowymi wieżowcami. Mają chyba do 20 pięter wysokości. Zamieszkiwane głównie przez hordy emerytów z Niemiec i Wielkiej Brytanii. Stąd u stóp bloków ciągną się knajpki profilowane pod tych właśnie ciekawych świata i przygód ludzi. Nic ciekawego. Wygląda to wszędzie tak samo. Nazwa operacyjna takich miejsc to „Floryda”.
Płynąc z nurtem fanów turystyki 3S (sun-sea-sand, jak nie wiele trzeba do szczęścia, do tego fish and chips co godzinkę, żeby nie wyjść z formy) docieramy do historycznej, centralnej części miasteczka. Tu panuje zdecydowanie lepszy klimat.
Dobrze znaleźć małą uliczkę lub skwer, gdzie przy kilku stolikach małej knajpki siedzą spokojnie miejscowi. Jędzą, piją i turystami się nie przejmują. Mają duży dystans, nie są zbyt rozmowni. Nic w tym dziwnego, biorąc pod uwagę, że „nurt” oblewa ich codzienne życie i najbliższą przestrzeń. Warto jednak wbić się w ich przestrzeń, najlepiej znając kilka słów po hiszpańsku, chociaż na początek. Potem albo wchodzi w grę komunikacja niewerbalna albo losowanie posiłku który się otrzyma!
Ma to swoje dobre i złe strony. Raz się wygrywa i odkrywa lokalny rarytas, raz kończy z kurczakiem rodu z szkolnej stołówki. Jest ryzyko jest zabawa! Wino też można dostać różne jeśli chodzi o jakość. Domowe wino z kartonu może zaskoczyć swoją jakością i dać dużo przyjemności przy jedzeniu. Tak właśnie było w Mil Sabores. Tutaj możecie popatrzeć jak to u nich wygląda.
Wśród wybranych talerzy wygrał zdecydowanie tatar z tuńczyka, z awokado i salsą pomidorową. Trwa sezon na tuńczyka. Nie ma lipy! Pozostałe dania z rybami również pyszne i dobrze skomponowane. Świetnie!
A do tego domowe Despunte bardzo fajne, mineralne, lekkie z nutami cytrusowymi. Potem Tajinaste. Vino Blanco. Po prostu. I po prostu super!
Miła odmiana po tłocznej promenadzie...